INFORMACJA

Wszelkie analizy publikowane na niniejszym blogu stanowią wyraz osobistych opinii i poglądów autora i nie powinny być traktowane jako rekomendacje kupna bądź sprzedaży papierów wartościowych w rozumieniu Rozporządzenia Ministra Finansów z dnia 19 Października 2005r. w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczące instrumentów finansowych, ich emitentów lub wystawców. (D.U. Z 2005 R. NR 206 POZ.1715)

sobota, 21 stycznia 2012

WPŁYW ANALITYKÓW GIEŁDOWYCH NA ZACHOWANIA INWESTORÓW INDYWIDUALNYCH

Jako osoba inwestująca na giełdzie i jednocześnie posiadająca doświadczenie w pracy jako analityk giełdowy i w kontaktach z analitykami giełdowymi zacząłem zauważać pewne zależności i prawidłowości zachodzące w relacjach pomiędzy osobami, które potrzebują wiedzy o spółkach notowanych na giełdach, a jednostkami udzielającymi tej wiedzy.


Trudne początki

Na początku sam nie potrafiłem zrozumieć tego, co się dzieje w danej sytuacji na rynkach finansowych. Szukałem wtedy informacji u źródeł analitycznych – w domach maklerskich, na stronach internetowych na temat giełdy, a nawet wśród znajomych mogących pochwalić się dużo większym doświadczeniem w inwestycjach. Źródła te były dla mnie czymś lub kimś w rodzaju „guru” - tylko i wyłącznie ich opinia się dla mnie liczyła. No tak – skoro są to osoby, które znają się na rzeczy lub przynajmniej mają wiarygodne wytłumaczenie problemu, który mnie nurtuje, to czemu mam im nie wierzyć? W efekcie moich dociekań otrzymałem tą samą wiedzę, którą dysponowały wymienione wcześniej podmioty. Sugerowałem się nią w dalszej grze, czego efekty były dość mizerne. Wtedy pojawiły się pierwsze wątpliwości co do tego, czy warto jest się sugerować opiniami moich „guru”. Stając się sceptycznym, zacząłem sam starać się pojąć rynek i jego zachowania czerpiąc z własnego doświadczenia i książek – niestety, książki te pisane są również przez innych inwestorów i/lub analityków (błędne koło?). Nie zmieniło to jednak faktu, że pozwoliło to wyrobić sobie własny pogląd na zachowania rynkowe i dzięki temu z łatwością mogłem zauważyć luki w rozumowaniu analityków, których słuchałem. Problem jednakże jest taki, że poprzez zgłębianie wiedzy sam stałem się takim analitykiem, przez co nie mogę więcej określać swoje decyzje inwestycyjne mianem „obiektywne”. Co więcej, sam zacząłem prowadzić serwis analityczny, który cieszy się różnym zainteresowaniem. Moja sytuacja, szerzej opisana później, jak się okazuje, jest potwierdzeniem reguły, która panuje wśród szerokiej społeczności inwestorów i analityków. 

Trochę historii o analitykach

Za początek powstania profesji analityka giełdowego można uznawać okres, w którym pierwszy raz powołano do życia giełdę na danym obszarze. Kiedy dosłownie każdy mógł stać się właścicielem między innymi wielkich przedsiębiorstw, giełda i rynki finansowe (walutowe) oferowały wiele innych możliwości, w tym zarobku krótkoterminowego. Jednak wiele osób nie zdawało sobie z tego sprawy z powodu niedostatecznej wiedzy. Dodatkowo, prawdopodobnie zabrakło im sygnałów, pozwalających na zainteresowanie się giełdami. Ze względu na pozorną zawiłość wszystkich mechanizmów działających w obszarze tych rynków, pojawiły się osoby, które wzięły na siebie odpowiedzialność za wyjaśnianie innym wszystkich (lub przynajmniej większości) zjawisk zachodzących na giełdach. Takie jednostki nazywane są teraz analitykami. Dzięki ich działaniom społecznym pojawiały się coraz szersze interakcje tych osób z inwestorami. Problem zaczął przejawiać się jednak w tym, że od samego początku analitycy przekazywali wiedzę i informacje wynikające tylko i wyłącznie z ich własnych, subiektywnych interpretacji mechanizmów (jak pokazuje mój przykład, znajduje to potwierdzenie i w dzisiejszych czasach). Już wtedy uznawali swój punkt widzenia za jedyny słuszny i nim dzielili się z osobami „nieświadomymi” zawiłości rynku giełdowego. Mało osób znających się na tej dziedzinie nauk ekonomicznych było w stanie wyrobić sobie swój punkt widzenia odnośnie tego, co się dzieje na rynkach i dzięki  tzw. „efektowi kuli śniegowej” dane podejście zyskało wielu zwolenników. Giełda zaczęła być „kontrolowana” przez osoby wyznające jedno podejście do wszystkich czynników, przez co wraz z jej rozwojem, wzrastało prawdopodobieństwo prognozowania, ponieważ wszyscy uczestnicy działali w taki sam sposób. Zasada była prosta – jak mają być wzrosty, to będą wzrosty i analogicznie – jak mają być spadki, to będą spadki. Wielu spośród analityków ówczesnych i współczesnych czasów zyskało również międzynarodowy rozgłos, przez co stali się pewnego rodzaju „guru” – tylko i wyłącznie ich opinia się liczyła wśród odbiorców. Jak jednak udowadniają wybitni specjaliści w zakresie inwestycji i zachowań inwestorów – Alexander Elder, Jake Bernstein oraz Victor Spreandeo – każdy guru osiąga swój szczyt, po czym wręcz „stacza” się z niego na dno. Każdy taki guru ma swoją erę, która kończy się i zostaje zastąpiona przez „panowanie” innego „wybitnego” specjalisty ds. inwestowania. Dawny znawca już nigdy nie otrzyma podobnego rozgłosu i wiarygodności. „W końcu raz się pomylił – dlaczego miałby znowu tego nie zrobić?”. I tak w kółko.

Zmierzch guru

Znajduje to potwierdzenie w praktyce. Nawet wszechobecna przewidywalność giełdy znalazła swój kres. Wielcy analitycy, którzy uważali siebie za „bogów” inwestowania i giełdy zaczęli próbować własnych sił w inwestycjach. Po serii porażek zaczęli wątpić w swoje własne przemyślenia i interpretacje, które bądź co bądź najczęściej wynikały z przekazania wiedzy od innych jednostek. Przez to zaczęli „grać” zupełnie inaczej – nawet poprzez klasyczną metodę „przeciwko własnemu osądowi”. Od pojedynczych osób fala zwątpienia przeszła na kolejne rzesze analityków-inwestorów. Odbiło się to również na zwykłych inwestorach, który utracili zaufanie do ekspertów giełdowych, za których się analitycy uważali.
    Powyżej opisana sytuacja nie zmienia faktu, że na rynku wciąż pojawia się „nowy narybek”, przez co rozumie się nowych inwestorów, czasem niestety uznawanych za dawców kapitału. Najczęściej są to osoby, które niewiele rozumieją odnośnie spraw związanych z mechanizmami giełdowymi, aczkolwiek skuszeni możliwością osiągnięcia ponadprzeciętnych zysków podpisują u swoich brokerów umowy o otwarcie i prowadzenie rachunku inwestycyjnego i zaczynają swoją przygodę z inwestowaniem. Tak samo jak w moim przypadku na początku, jak i w przypadku pozostałych nowicjuszy, to właśnie analitycy giełdowy stanowią zasadnicze źródło wiedzy i wiarygodnych informacji odnośnie kursów akcji i innych notowanych walorów. Przyczyny takiego rozwoju spraw znajdują socjologowie i psychologowie, według których analitycy rynków kapitałowych od dawna notują sytuacje, w których wzrost lub spadek cen akcji jest następstwem odpowiedniego przekonania uczestników rynku o ruchu cen bez względu na realną (fundamentalną) sytuację rynku bądź rezultatem niezgodnym z przekonaniem z racji jego powszechności.

Samoniszczące się proroctwo

Regularność giełdowych ruchów cenowych opartą na samoniszczący się proroctwie daje się wyrazić następująco: gdy wszyscy uczestnicy rynku są przekonani o wzroście (spadku) cen, następuje odwrócenie trendu. W tym wypadku rzeczą interesującą socjologa w mniemaniach podzielanych w społeczeństwie jest w mniejszym stopniu ich prawdziwość, w większym natomiast szeroki oddźwięk, jakim się cieszą.
    Właśnie wspomniane wyżej samoniszczące się proroctwo jest najlepszym dowodem następującej tezy – inwestorzy odwracają się od analityków. Widać to poprzez coraz mniejszą skuteczność ich prognoz. Nie wynika to bynajmniej z faktu „nieprzewidywalności” rynków, ale wręcz przeciwnie – giełdy są przewidywalne, ale najczęściej w przeciwną stronę. Analityk mówi: „sprzedaj!”, na co warto teraz zareagować przeciwnie. Media i prasa (nieraz przyjmujące role pseudo-analityków) niejednokrotnie alarmują o złotówce polskiej najsłabszej od 2 lat, czy też akcjach najdroższych od czerwca 2009 roku. Nieświadomy inwestor, który wierzy takim zapowiedziom, przy najwyższych cenach uważa, że jest to oznaką siły rynku i kursy dalej wzrosną, przez co decyduje się na zakup takiego waloru. Niestety, najczęściej jest odwrotnie – oznacza to, że należy uciekać z takich instrumentów. Doskonałym dowodem jest niedawna sytuacja, kiedy to alarmowano o wielkiej słabości polskiego złotego, gdzie kurs względem dolara amerykańskiego wynosił już ponad 3,50. Zarówno ja, jak i szeroka gama inwestorów nieufających analitykom postanowiło sprzedać dolary. Dzięki temu w ciągu zaledwie dwóch tygodni kurs spadł do poziomu okolic 3,35. Widać dzięki temu, że coraz więcej inwestorów „gra” wbrew opinii analityków, którzy co chwilę próbują zmieniać zdanie i niejednokrotnie sami sobie zaprzeczają.

"¡Adios, los Analistas!"

    Omawiając wyżej opisaną sytuację chciałbym dowieść, że poprzez interakcje społeczne (niekoniecznie udane) inwestorów z analitykami, przeszły już do pewnego rodzaju stosunków społecznych, niekoniecznie niestety pozytywnych. Zachowania inwestorów (większości) odznaczają się teraz wysoka prawidłowością pod względem „sprzeczania się” z opiniami analityków. Teraz staje się normą, że analitykowi nie powinno się wierzyć – przynajmniej, jeżeli jest się doświadczonym inwestorem. Nie zmienia to oczywiście faktu, że wciąż regularnie analitycy zdobywają rzeszę odbiorców (nowych), nawet mają swoich „stałych” klientów, aczkolwiek coraz częściej zauważa się postępowanie wbrew ich opiniom. Niska skuteczność analityków przede wszystkim przejawia się w tym, że w niewielu przypadkach zmieniają oni podejście do analiz i interpretacji rynków – przysłowiowo „klapki na oczy” i przed siebie, nie zważając na sygnały idące z innych stron. Inwestorzy i uczestnicy giełd w tym czasie robią swoje, a analitycy swoje porażki próbują tłumaczyć nieprzewidywalnością tych rynków i ich zmiennością. Często słyszy się także tłumaczenia związane z prawdopodobieństwem. To, że coś miało skuteczność na poziomie 70-80% świadczy o tym, że najprawdopodobniej porażka nastąpiła wtedy, gdy rynek „stwierdził”, że zrealizuje to 20-30%. W mojej (i nie tylko mojej) opinii człowiek rzadko spotyka się z większą bzdurą. Najczęściej analitycy zapominają wziąć pod uwagę pewien istotny czynnik, który diametralnie potrafi zmienić sytuację. 

Sprzeczność goni sprzeczność

    Inwestorzy powinni wziąć pod uwagę również inny istotny czynnik stawiający pod wątpliwość opinie analityków. Jeżeli są oni tacy nieomylni i uważają się za wybitnych ekspertów, to dlaczego często wszyscy mają do czynienia z zupełnie sprzecznymi rekomendacjami? Często dochodzi do takich paradoksów, w których praktycznie po równo rozkładają się opinie „kupuj” i „sprzedaj”. I jakie tu należy podejmować decyzje? Dlatego właśnie społeczność analityków staje się coraz mniej znacząca. Zwłaszcza, że decyzje podejmują oni na bazie danych historycznych, które choć pokazują konkretnie co było w danym czasie, to i tak mogą być interpretowane na różne sposoby. Poza tym zauważa się, że w przypadku wielu typów analiz głównie skupiają się na interpretacji wskaźników, które w gruncie rzeczy niewiele mają wspólnego z realiami rynkowymi. Co z tego, że wskaźnik C/WK (cena do wartości księgowej) jest większy od 1 (wynosi przykładowo 1,5 albo 2,1), co oznacza, że akcja jest przewartościowana i należy ją sprzedawać, jeżeli w wielu przypadkach wskaźnik ten może o wiele przekroczyć wartość 20? Wielokrotnie można „nadziać się” na tego typu informacje i rekomendacje. Często zdarza się, że spółka XYZ jest polecana na kupno, żeby za miesiąc przy niezmienionych raportach zmienić rekomendację na „sprzedaj”, ponieważ po wydaniu pierwszej informacji kurs zaczął spadać. Jak można się domyśleć, inwestorzy równie przeciwnie zareagowali w większości na rekomendację sprzedaży. Tego typu stosunku społeczne inwestorów do analityków zmieniły się z czasem w organizacje i struktury społeczne, przy czym w Polsce za taką można uznać Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (SII), które teraz ma niebagatelną rangę na rynku. Uczestnicy sami inwestują, sami analizują – nie sugerują się analitykami giełdowymi, którzy wiedzę otrzymali od innych analityków i nie starają się praktycznie jej modyfikować w zależności od sytuacji rynkowej. 

Przyganiał kocioł garnkowi

    Potwierdzeniem wyżej opisanej sytuacji jest fakt opisany na wstępie niniejszej racy. Sam starając się zgłębiać sposób myślenia analityków stałem się jednym z nich. Spodobało mi się to, że mogę teoretycznie przewidywać kierunki na rynku. Stwierdziłem, że może sam stanę się „guru” dla innych. Przez to postanowiłem założyć serwis internetowy, na którym będę się dzielić własnymi spostrzeżeniami, w których niejednokrotnie krytykowałem opinie i interpretacje analityków. Jak jednak pokazały realia, moje prognozy również nie zawsze się sprawdzały, ponieważ używałem wiedzy zaczerpniętej z książek, pisanych bądź co bądź przez innych analityków – inwestorów. Dopiero to pomogło mi się „obudzić” i zmienić nastawienie do danej sytuacji. Szczególnym impulsem były sytuacje, w których nie zaufałem swoim własnym analizom, przez co niejednokrotnie straciłem bardzo dobre sytuacje na zarobek. Pojawił się u mnie w pewnym sensie „wrodzony” brak zaufania do analityków, mimo, że sam byłem tą osobą. Pozwoliło mi to nauczyć się reagować na inne sytuacje i patrzeć na rynek z innej perspektywy, przez co stale modyfikuję podejście do analiz, czyniąc je bardziej skutecznymi. Nie mniej jednak bardziej uważam siebie za inwestora, niż analityka, a perspektywa bycia „guru” już dawno została przeze mnie odrzucona, ponieważ nie chciałbym „skończyć” jak szeroka społeczność, interpretatorów rynku.
    Jaki jest zasadniczy problem braku zaufania do analityków? Najprawdopodobniej przyczyną jest ich wysoka inercja. Naprawdę nie starają się oni zmieniać podejścia do rynków, a analizy tworzą tylko dlatego, że wymaga tego od nich ich praca i wykonywany zawód. Najczęściej okazuje się jednak, że praca taka nie należy do najbardziej zajmujących i ciekawych (co wiem z doświadczenia), przez co ludzie spotykają się z małą mobilizacją do dostosowywania się do zmiennych warunków rynkowych. Warto zaznaczyć, że takie osoby prowadzą potem liczne szkolenia giełdowe, przekonując nowe rzesze osób do swoich racji. Pamiętać jednak należy, że analitycy to też grupa zwykłych ludzi, którzy często mogą się mylić i którzy są bardzo podatni brak zmian w interpretacjach mechanizmów kierujących rynkami.

RINAT SZEPE

2 komentarze:

Dariusz S. pisze...

Poruszony tu został ciekawy temat. Podobno ratingi nadawane przez moody's czy s@p to widzimisię ich analityków. Jeśli chodzi o rzetelne analizy spółek, to rzadko je spotykamy wśród naszym analityków.

RINAT SZEPE pisze...

Dziękuję za komentarz :)

Istotnie, teraz problem jest taki, że analitycy wymienionych agencji są "przyciśnięci do muru", bo jeżeli teraz któraś z nich wyda niewłaściwą opinią, to rynki się sypią. Innymi słowy, ich opinie trudno nazwać obiektywnymi, każdy patrzy jak chce, a często ich decyzje są wymuszane przez kierownictwo. My potem na tym cierpimy.

Sprawa jest też taka, jak zachowują się spece u nas w kraju ;) Taka rozbieżność w zdaniach (a niby każdy uczy się podobnie...), przez co nie wiadomo co począć...

Prześlij komentarz

Twitter Delicious Facebook Digg Stumbleupon Favorites More

 
Design by Free WordPress Themes | Bloggerized by Lasantha - Premium Blogger Themes | Best Hostgator Coupon Code